Etykiety

Archiwum

Statystka

tekst

Opowiadanie z gatunku science fantasy z domieszką urban fantasy.
W opowiadaniu mogą pojawiać się przemoc, tematy kontrowersyjne i wątki LGBT.

Rozdziały: 9/?
Stan: w trakcie

środa, 16 sierpnia 2017
By

Rozdział drugi

    Vaan poczuł, że musi usiąść. Na sztywnych nogach podszedł do jednego z foteli i usiadł w nim ciężko. W jego myślach panował chaos. Lin nie żył? Jak to się stało? Kiedy? Dlaczego?
    — Jak... Jak to się stało? — wydusił wreszcie, odnajdując zdolność do mówienia.
    Najwyraźniej matka wróciła do ignorowania go, bo odpowiedziała Ana:
    — Zachorował rano — powiedziała zachrypniętym głosem. — Myślałyśmy, że to tylko przeziębienie, ale... — Potrząsnęła głową. — Mama została w domu, żeby się nim opiekować, bo nie wyglądał najlepiej. Potem mu się pogorszyło. No i... Umarł. Tak po prostu.
    Tak po prostu, powtórzył Vaan w myślach. To było... dziwne. Niespodziewane. Nie wiedział, jak inaczej to określić ani jak się z tym czuć. Potrzebował chwili dla siebie.
    — Idę do siebie — powiedział.
    Miał wrażenie, że powinien zostać, spróbować jakoś pocieszyć Anę i matkę, ale nawet nie wiedział jak. Dlatego wstał i na sztywnych nogach skierował się w stronę schodów. Mechanicznie wszedł na górę i zamknął się w swoim pokoju.
    Dopiero wtedy odetchnął i niemal osunął się na podłogę. Udało mu się jednak dotrzeć do łóżka i paść na nie. Wciąż kręciło mu się w głowie, a to, czego właśnie się dowiedział, wcale nie pomagało.
    Lin... Czyli naprawdę nie żyje, pomyślał. Zamknął oczy i przeczesał palcami włosy. Nie mógł skupić myśli, wiadomość o śmierci brata ciągle do niego powracała.
    Oczami wyobraźni widział przed sobą jego postać. Wysoki, dobrze zbudowany, o jasnych kręconych włosach i zawadiackim uśmiechu. Słyszał jego głos, pełen drwin i złośliwości. Nigdy już go nie usłyszę, pomyślał. Wciąż wydawało mu się to nieprawdopodobne.
    Jak będzie wyglądało jego życie bez niego? Przypuszczał, że będzie łatwiej. Powinien czuć się okropnie z tą myślą, w końcu Lin był jego bratem, ale... Co z niego za brat?, pomyślał. Cały czas tylko ze mnie szydził i uprzykrzał mi życie. Teraz wszystko powinno się uspokoić.
    Usiadł i rozejrzał się po pokoju. Jego uwagę przykuła czerwona paczka leżąca na podłodze, wyróżniająca się wśród czerni i bieli reszty pomieszczenia. Prezent od Alli. Vaan nawet nie zauważył, kiedy go upuścił. Teraz sięgnął po niego i nieco drżącymi dłońmi rozerwał papier.
    W środku, w eleganckim, czarnym pudełku, znajdował się zestaw trzech noży. Ich ostrza były lekko wygięte i tak błyszczące, że niemal mógł zobaczyć w nich własne odbicie, rękojeści zaś czarne i proste. W ich wnętrzu coś się poruszało. Kiedy Vaan przyjrzał się im uważniej, odkrył, że był to czarny dym.
    Kolor?, pomyślał. Oczywiście, że był to kolor. Po co ktoś miałby wypełniać noże zwykłym dymem? Musiały mieć jakieś magiczne właściwości. Czy to dlatego Alla pomyślała o nim, kiedy je zobaczyła? Miło z jej strony, choć nie wiedział, do czego mogłyby mu się przydać.
    Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Wzdrygnął się, schował noże do pudełka i wsunął je pod łóżko. Wolał, żeby nikt nie zobaczył, że je ma. Szczególnie jego ojciec.
    — Proszę? — zawołał.
    Drzwi otworzyły się i do środka zajrzała Anaixa. Jej szare oczy wciąż były zaczerwienione i zapuchnięte, a białe włosy miała w nieładzie. Przyjęła śmierć Lina znacznie gorzej niż on.
    — Mogę wejść? — zapytała.
    — Jasne. Siadaj.
    Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi i rozejrzała się niepewnie. Kiedy ostatnio tu była?, zastanowił się Vaan. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz z nią rozmawiał. Jego relacje z rodziną nie były najlepsze.
    — Gdzie? — zapytała Anaixa, unosząc brwi.
    Wzruszył ramionami.
    — Gdzie chcesz. Możesz nawet na podłodze, jest czysta. — Naprawdę taka była, tak jak i cała reszta pokoju. Domem zajmowała się służba, ale Masor Varon wyznawał zasadę, że jego dzieci powinny o własne pokoje dbać same. Vaan nie znosił bałaganu, więc zawsze pilnował, by panował tu porządek.
    Anaixa posłała mu spojrzenie, którego nie potrafił odczytać, ale usiadła pod ścianą, podkurczyła nogi i objęła je ramionami. Milczała, wpatrując się w przestrzeń, Vaan zaś nie wiedział, co powiedzieć. Pewnie powinien ją jakoś pocieszyć, ale brakowało mu słów.
    — Gówniane urodziny, co? — odezwała się wreszcie Anaixa, przerywając ciszę. — Los podarował ci chujowy prezent. Chyba że ciebie to cieszy. — Nie spojrzała na niego, cały czas wpatrywała się w ścianę naprzeciwko.
    — Nie cieszy — zaprotestował. — Lin był moim bratem. Jak niby jego śmierć ma mnie cieszyć?
    Anaixa wreszcie spojrzała na niego pustym wzrokiem.
    — Nienawidziłeś go. Nienawidzisz nas wszystkich, przyznaj się.
    Zamarł. Naprawdę tak o nim myślała? Przecież to niedorzeczne, byli jego rodziną, nie mógłby ich nienawidzić. Prawda? Owszem, nie traktowali go najlepiej, ale...
    Potrząsnął głową. To śmieszne.
    — Bo przecież daliście mi tyle powodów, żebym was kochał — mruknął. — Powinienem chyba was nienawidzić. Nikt by mnie za to nie winił.
    Anaixa wpatrywała się w niego przez długą chwilę, a potem prychnęła, odwracając wzrok.
    — Czyli nas nienawidzisz. Nie wiem, czemu tracę na ciebie czas. Cześć.
    Wstała i wyszła, trzaskając drzwiami, zanim zdążył ją zatrzymać.
    — Ana! — zawołał za nią, sam nie wiedząc, czemu.
    Nie wróciła, oczywiście. Vaan westchnął i z powrotem położył się na łóżku. Jakie to wszystko jest popieprzone, pomyślał, przeczesując palcami włosy. Zamknął oczy i, ponieważ wciąż był wykończony doświadczeniami tego dnia, pozwolił sobie odpłynąć.

    Vaan wstał chwilę po świcie, spokojnie przygotował się i poszedł na śniadanie. Zawsze jadł wcześniej niż pozostali — robił wszystko, żeby unikać swojej rodziny, szczególnie przy posiłkach. Nie chciał przebywać z nimi więcej niż to konieczne.
    Może Ana miała rację, pomyślał. Może faktycznie ich nienawidzę.
    Nienawiść wydawała mu się zbyt silnym słowem, ale jak inaczej to określić? Z pewnością ich nie kochał. Nawet nie czuł się do nich szczególnie przywiązany. Byli dla niego jak współlokatorzy, ludzie, z którymi dzielił dom, ale nic poza tym.
    Jadł spokojnie śniadanie, kiedy usłyszał, jak ktoś schodzi po schodach. Zamarł. Kto mógłby wstać tak wcześnie jak on?
    Vaan wahał się przez chwilę, a potem ciekawość zwyciężyła, więc podniósł się i ostrożnie wyjrzał z jadalni do salonu. Głupio się czuł, robiąc to, w końcu był we własnym domu i nie powinien się ukrywać, ale miał wrażenie, że ktokolwiek to był, nie chciałby, żeby Vaan go teraz widział.
    To był jego ojciec. Masor Varon nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt lat. Używał swojego koloru, żeby zachować pozory względnej młodości — nie pozwalał, żeby jego czarne, sięgające ramion włosy siwiały, a na twarzy pojawiały się zbyt liczne zmarszczki. Dzięki temu, nikt nie dałby mu więcej niż czterdzieści lat.
    Oczywiście, Masor natychmiast skierował swoje spojrzenia na Vaana. Nic nie mogło się przed nim ukryć. Chłopak niemal podskoczył, ale wyprostował się i skinął mu głową.
    — Ojcze — powiedział oficjalnym tonem.
    Ojciec przyglądał mu się długą chwilę. Przypominał mu przy tym Anaixę, choć jego wzrok nie był pusty. Nie dało się go odczytać.
    — Vaan — odparł w końcu. — Zawsze wstajesz tak wcześnie?
    Vaan nie spodziewał się tego pytania. Oczekiwał, że ojciec po prostu się z nim przywita i pójdzie załatwiać swoje sprawy. Czemu nagle zdecydował się poświęcić mu uwagę? Czy miało to coś wspólnego ze śmiercią Lina?
    — Tak — odparł chłopak. Nie dodał nic więcej. Nie miał ochoty na rozmowę.
    Masor pokiwał głową w zamyśleniu.
    — Dobrze, to się ceni. Muszę załatwić kilka spraw, związanych z pogrzebem, a potem chciałbym, żebyś gdzieś ze mną poszedł.
    Gdzie? Czego ode mnie chcesz?, pomyślał Vaan, ale pokiwał głową. I tak nie miał wyboru.
    Wtedy właśnie rozległy się głośne syreny.
    Vaan opanował chęć zatkania uszu i rozejrzał się. Przenikliwy dźwięk przyprawiał go o ból głowy i utrudniał myślenie. Co się działo? Do tej pory tylko raz słyszał ten dźwięk. Stało się to kilka lat temu, kiedy jakiś szaleniec zdetonował bombę w jednej ze szkół. Zablokowano wtedy całe miasto, a dźwięk syren oznaczał jedno — nikt nie mógł opuszczać miejsca, w którym właśnie się znajdował. Czyżby historia się powtórzyła?
    Ktoś zbiegł po schodach. Anaixa, wciąż w pidżamie i z potarganymi włosami. Musiała zostać obudzona przez syrenę.
    — Co się dzieje? — zapytała. — Tato?
    Masor podszedł do okna i wyglądał przez chwilę na ulicę, aż w końcu pokręcił głową.
    — Poczekamy i zobaczymy. Siedźcie w domu. — Wrócił po schodach na górę.
    Vaan i Anaixa spojrzeli na siebie, ale chłopak szybko odwrócił wzrok. Powinien coś powiedzieć? Nawiązać jakoś do ich wczorajszej rozmowy? Ale jak?
    W końcu zdecydował, że najlepiej będzie po prostu zignorować siostrę i wrócić do śniadania. Nie wiedział, co postanowiła zrobić Anaixa. Chyba usiadła w salonie i czekała.
    Po kilkunastu minutach ojciec wrócił, tym razem razem z matką. Trinta Varon była starsza od męża o rok. Zazwyczaj pełna wdzięku i gracji, mimo swego wieku, teraz wyglądała na zmęczoną. Oczy wciąż miała zaczerwienione i podkrążone. Vaan podejrzewał, że miało to więcej związku ze śmiercią Lina niż ze wczesną porą.
    — I jak? — zapytała Anaixa. — Co się dzieje?
    — Najwyraźniej Lin nie jest jedyną osobą, która wczoraj zmarła. W ciągu nocy zmarła jedna trzecia miasta. 

---------------------------------

Krótki rozdział, ale potrzebny. Chciałam ukazać reakcję Vaana na śmierć brata, a także przybliżyć nieco postać Anaixy. 
Mnie osobiście się ten rozdział nie podoba, ale może Wy będziecie mieli inne zdanie na jego temat ;)

Pozdrawiam!

2 komentarze:

  1. Kolejny ciekawy rozdział. Co z tego, że krótki, skoro i tak ładnie nakreśliłaś w nim relacje Vaana z rodziną. ;)
    Vaan wydaje się być obojętny na swoją rodzinę, nie widać po nim, by teraz zachowanie jego rodzeństwa czy rodziców na niego jakoś wpływało, przynajmniej to, które zna. Zastanawiam się, czy ktoś z rodziny Vaana jeszcze umrze. Śmierć Lina nie zrobiła na nim większego wrażenia, a przynajmniej nie obudziła współczucia, czy smutku. To tylko pokazuje, że Lin nie był najlepszym bratem, skoro Vaan nie potrafi za nim nawet zapłakać. Trochę smutne.
    Kolejne rozdziały przeczytam później, bo u mnie taka ładna pogoda, że grzech siedzieć w domu. ;D
    Buźka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Relacje Vaana z rodziną nie należą do najlepszych ;D Ale może kiedyś ulegną poprawie, kto wie... :D

      Dziękuję za komentarz ;*
      Pozdrawiam ^^

      Usuń

© Design by Agata for WS. Scroller, pattern.