Etykiety

Archiwum

Statystka

tekst

Opowiadanie z gatunku science fantasy z domieszką urban fantasy.
W opowiadaniu mogą pojawiać się przemoc, tematy kontrowersyjne i wątki LGBT.

Rozdziały: 9/?
Stan: w trakcie

sobota, 20 stycznia 2018
By

Rozdział siódmy

    Opuścili mieszkanie Kaarta tylnym wyjściem, szybko zbiegając po schodkach i chowając się za kontenerami na śmieci. Vaan drżał na całym ciele, pamiętając wydarzenia sprzed kilkunastu minut. Po raz kolejny znalazł się tak blisko śmierci... I znów przeżył. Czy następnym razem również mu się uda? Nie wiedział, czy to, co go spotykało, powinien nazwać ogromnym szczęściem, czy też najgorszych pechem.
    Kiedy zamykał oczy, wciąż widział ciała dwóch kobiet, leżące na podłodze. Równie dobrze to on mógł być na ich miejscu... Nie chciał nawet o tym myśleć.
    — Wszystko w porządku? — zapytał Kaart.
    — Jasne. — Zmusił się, żeby otworzyć oczy i uśmiechnąć się blado. — Idziemy?
    Byrion wychylił się zza rogu.
    — Czysto. Możemy iść. Szybko i cicho.
    Vaan starał się na niego nie patrzeć, wciąż pamiętał jego wyraz twarzy, kiedy Byrion zabijał te kobiety. Stał się taki... zimny, bezduszny. Zupełnie jak nie on. Vaan rozumiał, dlaczego to zrobił, ale samo myślenie o tym sprawiało, że czuł się niekomfortowo. To nie tak, że przeszkadzało mu to, że Byrion zabił te kobiety. To jego zachowanie, kiedy to robił, przyprawiało go o dreszcze.
    — Łatwo ci powiedzieć — mruknął pod nosem. Z zachowaniem ciszy nie miałby problemów, ale z szybkością... Rana na jego piersi nie pulsowała już, ale ból wciąż mu dokuczał.
    Na szczęście, laboratorium, w którym pracował Kaart, nie znajdowało się daleko od jego mieszkania. Jeśli będzie sprzyjać im szczęście, powinni dotrzeć tam w ciągu kilku minut, trzymając się bocznych uliczek.
    Vaan starał się jednak nie być zbyt optymistyczny. Szczęście nie miało w zwyczaju mu sprzyjać, szczególnie ostatnio.
    Udało im się przemknąć wzdłuż pierwszego rzędu bloków niespostrzeżenie, kryjąc ją w cieniu budynków. Vaan nie mógł przestać oglądać się za siebie, cały czas czując się, jakby ktoś za nimi szedł. Jego serce waliło jak oszalałe, ale walczył o zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. Kaart i Byrion zachowywali spokój — on też mógł to zrobić.
    Kaart, który szedł przodem, prowadząc ich, skręcił za róg jednego z budynków i stanął jak wryty. Byrion niemal wpadł na niego i zaklął cicho.
    Vaan spojrzał mu przez ramię i natychmiast tego pożałował.
    W uliczce leżało ciało. Należało do młodego mężczyzny, tylko kilka lat starszego od Vaana. Człowiek ten nie zmarł z powodu epidemii, zachował swoje kolory — czarne włosy i niebieskawy odcień skóry. Jego lewą dłoń pokrywała zaschnięta krew.
    — Co tu się stało? — mruknął Vaan, kręcąc z niedowierzaniem głową. Dlaczego na ulicy leżał martwy człowiek? Dlaczego nikt nie uprzątnął jego ciała? I jak w ogóle zginął?
    Kaart ostrożnie podszedł do ciała, jakby obawiając się, że to w każdej chwili może ożyć. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich godzin, Vaan nawet nie zdziwiłby się zbytnio, gdyby tak właśnie się stało.
    Ale trup nie ożył, kiedy Kaart kucnął przy nim i dokładnie obejrzał jego lewą dłoń.
    — Nie umarł dawno — stwierdził wreszcie naukowiec. — Nie wiem, co mu się stało. Ma na dłoni niewielką ranę, ale zbyt małą, żeby móc się przez nią wykrwawić.
    — Chyba że użyto koloru — mruknął Vaan, podchodząc bliżej. Spojrzał na ciało z góry. Mężczyzna nie wyglądał na chorego. Nie przypominał Vaana. Ta myśl zemdliła go nieco.
    Byrion trzymał się z tyłu, nieco pozieleniały na twarzy.
    — W porządku? — Vaan obejrzał się na niego.
    Ten pokiwał głową, zaciskając usta.
    — Jasne. Po prostu... Nie lubię trupów.
    Co? Niedorzeczne.
    — Przecież wcześniej zabiłeś te dwie kobiety... Nie wyglądało na to, żeby wtedy trupy ci przeszkadzały - zauważył lekko Vaan. 
    — Zrobiłem, co musiałem! — wybuchł nagle Byrion. — Myślisz, że mi się to podobało?! Myślisz, że zabicie kogoś jest takie łatwe?! Przyjemne?! Myślisz, że... — urwał nagle i potrząsnął głową. Ręce trzęsły mu się ze złości.
    — Uciszcie się — syknął Kaart, rozglądając się uważnie. — Chcecie ściągnąć nam patrol na głowę?
    Vaan poczuł się głupio. Nie tylko z powodu hałasu, który z Byrionem narobili, ale też z powodu wypowiedzianych słów. Nawet nie wyobrażał sobie, co musiał czuć Byrion, zabijając te dwie kobiety. Zrobił to z zimną krwią, a przynajmniej tak to wyglądało. Najwyraźniej jednak w jakiś sposób to na niego wpłynęło.
    Jakie to uczucie, zabić kogoś?, pomyślał, zerkając na Byriona, który z niezadowoloną miną wpatrywał się w ziemię.
    — Przepraszam — mruknął i otrząsnął się. Zwrócił swoją uwagę ku Kaartowi. — Co z tym zrobimy? — Wskazał na ciało.
    Kaart wzruszył ramionami.
    — Nic. Już mu nie pomożemy.
    A niedługo sami pewnie znajdziemy się na jego miejscu, pomyślał Vaan, ale nie powiedział tego na głos. Nie chciał zarażać swych towarzyszy pesymizmem.
    — Ale mógłbyś wziąć jego ubranie — dodał naukowiec.
    Vaan zamarł. Wciąż miał na sobie swoją zakrwawioną piżamę, na którą narzucił płaszcz Kaarta, trochę na niego za duży. I, owszem, wiele dałby za jakieś normalnie ubranie, ale...
    — Żartujesz — powiedział. — Nie będę nosił ciuchów trupa! — podniósł głos i zaraz sam się za to skarcił. — Przepraszam, ale...
    — Możemy stąd iść? — przerwał mu Byrion. — Proszę. Zaraz się chyba porzygam.
    Vaan spojrzał na Kaarta, oczekując na jego decyzję. Mężczyzna przez chwilę przyglądał się trupowi, a potem westchnął.
    — Jak już mówiłem, nie pomożemy temu biedakowi. Skoro nie chcesz jego ubrań, to lepiej się zbierajmy. Nie powinniśmy w ogóle...
    Vaan przez chwilę nie rozumiał, dlaczego naukowiec przerwał. A potem sam to usłyszał. Zbliżający się samochód. Cholera, już po nas, pomyślał. Znaleźli nas. Zamarł i być może wcale by się nie poruszył, gdyby nie Byrion, który chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. Kaart był tuż za nimi.
    Skręcili w lewo, nie zwalniając, choć Vaanowi zaczynało brakować oddechu, a ból w piersi nasilił się. Mimo to, chłopak zacisnął zęby i gotów był nie zatrzymywać się, gdyby nie to, że nagle zdał sobie sprawę, że nie słyszy za sobą kroków Kaarta.
    Wyrwał się Byrionowi i obrócił gwałtownie, oczekując najgorszego. Ale Kaartowi nic nie było — mężczyzna zatrzymał się tuż przy zakręcie i ostrożnie wyglądał zza niego. Vaan zawahał się. Może powinien zignorować naukowca i uciekać. Ale nie mógł tego zrobić.
    Zamiast tego, podszedł najciszej jak potrafił i kucnął obok mężczyzny. Spojrzał na niego pytająco, ten zaś wskazał na scenę rozgrywającą się za rogiem.
    Przy trupie niebieskiego mężczyzny klęczał jakiś człowiek. Wyglądał tak, jak powinna wyglądać osoba wychodząca na zewnątrz w czasie epidemii — miał na sobie biały kombinezon i maskę na twarzy. Okrytą rękawiczką dłoń położył na czole trupa i zamarł na chwilę.
    I wtedy z ciała zaczął wydobywać się bladoniebieski dym. Tajemniczy mężczyzna wyciągnął słoik i odkręcił go. Niebieski dym natychmiast zaczął wlewać się do niego, aż w końcu cały znalazł się w środku.
    Człowiek w kombinezonie spokojnie zakręcił słoik i wstał. Odszedł w stronę zaparkowanego u wylotu uliczki samochodu, wsiadł do środka i, jak gdyby nigdy nic, odjechał. Nie zauważył Vaana i jego towarzyszy.
    Ciało mężczyzny, wcześniej noszące ślady koloru, teraz było zupełnie bezbarwne. 

-------------------------
Nie obawiajcie się - nie porzuciłam tej historii! :D Po prostu ostatnio brakuje mi weny i ogólnie nie czuję się najlepiej, więc nawet nie mam ochoty pisać. Ale wreszcie zebrałam się w sobie i udało mi się dokończyć ten rozdział. Jakościowo może nie jest najlepszy, ale chyba tak tragicznie też nie jest, prawda? ;)
Patrząc na moje tempo pisania, następny rozdział pewnie za pół roku, także tego... Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Design by Agata for WS. Scroller, pattern.